wtorek, 3 czerwca 2014

Moda według Michała Witkowskiego

Kontrowersyjny, szczery i ambitny. Tak w trzech słowach można opisać Michała Witkowskiego, autora książki Lubiewo, która kilka lat temu zszokowała świat literacki. Dziś opowiada o prawdziwej modzie i pasji do niej, prowadzeniu bloga, walce o uwagę fotografów i życiu na "świeczniku". Rozmawiała Monika Gąsiorek-Mosiołek.

Uważa się Pan za pisarza czy blogera?

Widzi Pani, moim zdaniem jedno drugiemu nie przeszkadza. Wielu blogerów ma inny zawód, z którego żyje. Pisanie to zawód, w wolnych chwilach mogę zajmować się modą. Ale traktuję ją poważnie i chcę, żeby mnie też tak traktowano...

Odniósł Pan bardzo duży sukces jako pisarz. Skąd pomysł na wejście w blogosferę?

A gdybym zaczął np. kolekcjonować stare pudełka od zapałek i jeździć po świecie, aby zdobyć co cenniejsze sztuki? Po prostu - mam pieniądze i dużo czasu, od lat kolekcjonuję ciuchy i dodatki, nie ma sum, jakich bym na nie nie wydał, kupuję i czytam pisma, chodzę na pokazy, chcę się z kimś dzielić moją pasją! Jak np. kupię w Sztokholmie na aukcji pasek od YSL z roku 70-go, to chcę mieć gdzie zrobić sobie w nim sesję, potrzebuję widowni!

Jak ocenia Pan polskich blogerów, szafiarki i ludzi działających w tej dziedzinie?

Bardzo różnie. Z daleka widać, kto chce się tylko lansować i szpanować, a kto poza tym jeszcze interesuje się modą, pisze poważne recenzje, nie opuszcza pokazów, także tych rannych na Fashion Weeku, gdzie nie ma ścianek i fleszy. Bardzo dobrym blogerem jest Tobiasz Kujawa. To jest ktoś, kto naprawdę poważnie zajmuje się modą. Dobry też jest Zaczyński. Wiem, że Macademian Girl także naprawdę interesuje się pokazami i ma na ich temat zdanie. Negatywne przykłady znamy wszyscy i nie warto ich tu wymieniać po nazwiskach...

Dlaczego nazwał Pan swój blog Fashion Pathology?

To taka gra słów: z jednej strony patologiczne zainteresowanie modą, w znaczeniu baaaardzo silne, niezrozumiałe dla normalnych ludzi. Z drugiej - akurat miałem taki okres w życiu, że zajmowałem się też patomorfologią i patologią jako dziedzinami medycyny i z tymi lekarkami często nad trupem gadaliśmy o torebkach od Hermesa...

Więc to prawda, że wziął Pan udział w sekcji zwłok?

No nie wiem, czy to jest temat dla takiego eleganckiego magazynu, bo jak zaraz zaczniemy świntuszyć, to wszyscy uciekną...

Ok, więc spuśćmy zasłonę milczenia na ten temat.
Można powiedzieć, że na swoim blogu przeprowadza Pan pewnego rodzaju sekcję na modzie, zaglądając do jej wnętrza i rozkładając na czynniki pierwsze?

Chciałbym, ale jeszcze tak nie jest. Chwilowo to konwencjonalny blog modowy. Mam nadzieję, że z czasem będzie tam więcej sesji zdjęciowych, stylizacji.

Czym jest dla Pana prawdziwa moda?

No, niestety, nie tym, co oglądamy na wybiegach na co dzień... Najwspanialsze osiągnięcia mody, wciąż jeszcze zamykające się dla mnie w wielkiej trójcy Galiano - McQueen - Arkadius - były wypowiedziami o świecie, o polityce, o pięknie ciała i zmieniających się kanonach tego piękna. Zdecydowanie czymś więcej niż prezentacją kolekcji, która pojawi się w sklepach...

Jak Pan sądzi, czym jest to spowodowane, że w Polsce mamy prezentacje kolekcji, a nie prawdziwe show z przekazem?

Nie wiem. Może, gdybym był projektantem, musiał się borykać z materiałami, zamkami błyskawicznymi, butami, które nie dojechały na czas, rozwolnieniem modelki, która przedawkowała tabletki przeczyszczające na odchudzanie, szwami, agrafkami... Może wtedy bym zrozumiał. Bo ich tłumaczenie, że "coś ciekawszego się nie sprzeda" mnie nie przekonuje. Na całym świecie w kolekcji chodzą rzeczy, które się nie sprzedadzą, a pomiędzy nimi zawsze jest też kilka wyjątkowo sprzedajnych...

Jesteśmy po 10. edycji Fashion Week Poland. Jak ocenia Pan polskich projektantów i ludzi, którzy biorą udział w tym wydarzeniu?

Na razie jestem wciąż na etapie afirmacji i podejścia takiego: "ważne, że w ogóle są". W Łodzi bije w oczy brak establiszmentu modowego: Baczyńskiej, Stróżyny, Paprockiego i Brzozowskiego, Zienia, Kupisza, Ossolińskiego, Maciejak... No i zdolnych młodych, że na przykład zapytam, gdzie są Hektor & Karger?

Jest Pan osobą bardzo wyrazistą i odważną. W Polsce niestety większość ludzi boi się odstawać od przyjętej reguły. Co spowodowało, że zaczął Pan ubierać się dość ekstrawagancko i jaki ma to wpływ na Pana życie?

Powodów było dużo, a przede wszystkim bardzo prozaiczny - walka o uwagę fotografów, którzy w tym cyrku kierują swoje flesze głównie albo na topowych celebrytów, albo na najbardziej kolorowe ptaszki, jak Tamara. Trochę się od niej uczyłem... Poza tym, gdzie, jak nie w świecie mody, można sobie pozwolić w tym szarym kraju na jakieś małe szaleństwo?

Pan się ubiera czy przebiera?

Przebieram. Chociaż gdyby mnie było stać na ubranie się w ciuchy ze słynnego pokazu Galiano dla Dior (jesień - zima 2011, pokaz męski), to też bym wyglądał jak przebrany. Po prostu doświadczenie mnie uczy, że ubranie, szczególnie to drogie, jest bardzo stonowane. Więc ubieram się na dzień, do kawiarni, na czarno, w bieżące kolekcje Paprotek, Przybylskiego, Jemioła, Kupisza... A na taką galę, jak np. pokaz Paprotek w Operze, oczywiście robię show i się przebieram.

Wybiera Pan rzeczy tylko od projektantów i  znanych markek?

Właściwie tak. Jeśli mam kupić bluzkę z krótkim rękawem w Zarze za 100 zł czy w adidasie za tyle samo, to od razu wiem, że u Przybylskiego dostanę "prawdziwy", z wybiegu, za tyle samo... Więc nie muszę już kupować w galeriach sklepów. Zawsze lepiej wspierać polskich projektantów. Coraz więcej też szyję i jeśli projektant, u którego szyję, ma fajne rzeczy, nie interesuje mnie, czy jest znany. Ważne, że mi się podoba jego twórczość.

Lubi Pan świat celebrytów i życie na przysłowiowym świeczniku?

Tak... Jakoś tak już od dzieciństwa znałem stereotyp, że być gwiazdą jest fajnie. I rzeczywiście, jest fajnie. To trochę uzależnia i ciężko zrezygnować i znowu żyć jako "normals"...

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że czuje lęk przed dniem, w którym nie zaproszą Pana na ściankę i nikt nie będzie chciał Pana fotografować. Co tak ważnego jest w pozowaniu na ściankach, że boi się Pan to stracić?

W samym pozowaniu nic. Ale nie lubię wchodzić na imprezę, kiedy wszyscy to mają gdzieś, a widzę, że wchodzi jakaś głupia pinda, która nie dorasta mi do pięt, a ci kotleciarze dostają szału, jakby wchodziła królowa angielska...

Boi się Pan, że kiedyś mogą przestać zapraszać Pana na eventy?

Już trochę opanowałem techniki utrzymywania się na powierzchni w tym naszym showbiznesie, wiem, co i jak robić, aby podtrzymywać zainteresowanie i poza tym, jak coś robię, piszę i nagrywam książki, robię bloga, w ogóle, pracuję od rana do nocy. Zgasnąć zainteresowanie może celebrytką, która nic nie robi, jak Jola Rutowicz. Ja zawsze będę miał okresy promocyjne, wywiady w Newsweekach itd...

Do sprzedaży trafiło Pana najmłodsze dziecko, książka pt. Zbrodniarz i dziewczyna. To kryminał z modą w tle?

Owszem, z modą i krawiectwem, bo to nie to samo. Jest tam trochę mody i duuużo staroświeckiego krawiectwa, naparstków, szpilek, mydła do rysowania wykrojów...

Długo czekaliśmy na najnowszą pozycję Pana autorstwa, bo prawie trzy lata. Tak długo szukał Pan inspiracji, natchnienia do napisania książki?

Nie, ja ją pisałem całe trzy lata. Po prostu długo i starannie piszę. Miałem dużo badań i wywiadów do przeprowadzenia, jeździłem po różnych profilerach itd.

Sądzi Pan, że Zbrodniarz i dziewczyna wywoła podobne reakcje społeczeństwa co Lubiewo?

Nie... Nic już takich reakcji nie wzbudzi, nie te czasy. Lubiewo. 2004 rok. Ludzie nie wiedzieli, czy podchodzić do mnie jak do "mamymadzi" czy jak do wielkiego pisarza (śmiech).

W jakiej roli widzi się Pan za kilka lat?


Mam nadzieję, że będę miał jakiś autorytet w świecie mody, że moja opinia o pokazie będzie się liczyła. Już dziś tak się ucieszyłem, kiedy Paprocki i Brzozowski napisali na swoim profilu, że czekali na recenzję Miss Gizzi ze swojego pokazu. Żeby czekali. Stroje pewnie będą coraz lepsze. Książki jak zawsze będę wydawał co 2 - 3 lata.

Rozmawiała Monika Gąsiorek-Mosiołek

Wywiad został opublikowany w czerwcowym numerze LoungeMagazyn
Grafika: Agnieszka Stopyra